Dawno nie pisałam psychodelicznych tekstów z perspektywy Elijaha, który robi się coraz bardziej nienormalny. Liczę na uzasadnione odpowiedzi, najlepiej obiektywne i rozbudowane. Z góry dziękuję Wyciągam z koszyka miękki, czerwony owoc, zakończony zieloną szypułką i nieporadnie próbuję się jej pozbyć. Obserwują mnie dwie osoby, obie są płci pięknej. Jedna z zainteresowaniem spogląda na moje poczynania, krążąc dookoła drewnianego krzesła. Na siedzeniu szamocze się druga. Niezbyt urodziwa, powiedziałbym, że szpetna. Wreszcie wkładam owoc do ust i powoli przeżuwam. Lubię być w centrum zainteresowania. Shirley uśmiecha się, nie mogąc już ukryć podniecenia. Och tak, potrzebujemy pieniędzy. Ostatnia towarzyszka zabaw pochłonęła ich tak dużo, kiedy musieliśmy przewieźć ją aż tutaj. I zakwaterować w hotelu… Jako żywą osobę, co mogłoby być problematyczne. Jednak Louise do końca swych dni była cudowna. Uwielbiała truskawki. Teraz i ja za nimi przepadam.Moja dłoń znów odruchowo wędruje do koszyka. Jestem widzem w teatrze rzeczywistości. Shirley tak cudownie odgrywa swoją rolę, jednak jest w niej pewien brak naturalności. Kobieta - ofiara - zachowuje się bardziej przekonywująco. Rzuca się bez celu, a po jej twarzy spływają łzy. Nie jest tak ujmująca jak Louise i właśnie dlatego nie ma jej na Liście. Jak mogłaby być? Jest niegodna. Jest zwykłą śmiertelniczką, którą przysłuży się większej sprawie.Wreszcie obcasy Shirley przestają stukać. Jestem jej wdzięczny, męczy mnie ten ciągły hałas. Kolejna truskawka ląduje w moich ustach, a Kobieta patrzy na to z pożądaniem. Wstaję - wreszcie przestaję być widzem i sięgam po scenariusz z własną rolą. Sięgam do kieszeni po igłę, która już za chwilę przebije cienką skórę ofiary. Wyciągam ku niej kosz z owocami, daję patrzeć, napawać się zapachem, ale nie dotknąć. Shirley wzdycha z rozkoszą, brutalnie szarpiąc zmarnowane dziewczę za włosy. Kobieta jęczy przerażona, wreszcie rejestrując znikomą broń, coś, co być może przyczyni się do jej śmierci. Też na to patrzę, a jednak ja jestem spokojny, tylko trochę zaciekawiony. Shirley unieruchamia kark Ofiary; uśmiecham się. Robię kilka krótkich kroków, żeby już po chwili wyobrażać sobie, jak lek wędruje razem z krwią do serca. Wcześniej podawałem go wielu osobom, za każdym razem sprawdzając, jak szybko będzie działał. Potrzebuję jeszcze kilku prób… Wtedy zadowolę siebie i Lucyfera. Będę Bogiem. Oczyszczę ten cholerny świat z brudu, jakim są ludzie. Mimo to obdarzam Kobietę uśmiechem. Shirley uwalnia jej szyję z żelaznego uścisku i cicho szepcząc miłe słowa, głaszcze po głowie. Powoli obieram truskawki z szypułek, podstawiając pod zapłakaną twarz. Ofiara wydaje się być zdezorientowana, a jednak spokojna.Teraz będę obserwować.I czekać. Czekać, aż wszystko stanie się oczywiste.