Możecie czegoś nie rozumiec, bo pisałam bardziej do siebie i nie myślałam czy czytające to osoby się połapią. Wszystko ma tu swoje znaczenie. MÓJ DEMON-----To było jak zmora nocna czająca się w odległym kącie pokoju. Czekała cierpliwie aż zasnę zmożona spokojem, a wtedy zakradła się do mojego posłania, nożem wykroiła drogę do serca i wchłonęła do środka siejąc ciemnośc, mrok i ból wokoło.Od teraz byliśmy swoi. On opętał moje wnętrze niemal całkowicie, pozostawiając w słabym blasku nadziei którąś z apatycznych jego cząstek.Potem, po czasie określonym, a jednak nic nie znacznym nastąpił ruch. Po czasie martwym i obojętnym przyszedł znów ból. Miotał się w moim tępym sercu, którego istnienie ponownie wyszło na jaw. Kłębił się w moich wnętrznościach. Zatamował mnie. Następnie zapłonął płomień nadziei rozświetlając skromnie wewnętrzny mrok. Skrzesany przez tego samego demona, dawał tym przyjemniejsze ciepło. I gdy byłam już pewna, że moja zmora rozdmucha swoje zaczątki, co zrobił bez winy, momentalnie oblał zimną wodą, pozostawiając po budzącym się zarzewiu popiołowe czeluście i nowego już towarzysza - swoja częśc, czyli mrok.