Otóż mam ogromną słabość do polonistek. Po prostu pociąga mnie rozległa wiedza na temat języka polskiego u pań. Jak usłyszę z ust dziewczyny zwrot typu "neologizm słowotwórczy" lub inne pojęcie z językoznawstwem związane, to mi się w głowie kręci. Dziewczyny nie mające o takich rzeczach bladego pojęcia, nie lubiące języka polskiego, kiepsko piszące, są dla mnie aseksualne, bez względu na to, jak pociągającą mają aparycję. Od razu nowo poznana dziewczyna traci w moich oczach i nie widzę w niej nic ciekawego, wiem, że nie dogadamy się dobrze. Poznałem kiedyś na konkursie ogólnopolskim śliczną dziewczynę, otwartą, megasympatyczną, ale i zmysłową, pociągającą i przede wszystkim oczytaną. Po prostu mnie zauroczyła - o neologizmach mogła mówić godzinami, znała na pamięć tyle utworów Gałczyńskiego, że się w jednym tomiku nie pomieszczą. Cudo po prostu. Problem w tym, że miała chłopaka...Czy to już jest obsesja? Obłęd? Choroba? Ja sam już ze sobą nie wytrzymuję, boję się, że przez takie głupie zboczenie kiedyś skrzywdzę dziewczynę.