To już było dawno, ale ta myśl nadal chodzi mi po głowie. Mieszkamy we wsi. Mamy największy ogród w całej gminie, 56a. Nie mieliśmy wtedy ogrodzenia, ponieważ robili nam nową bramę. Mój pies (wyżeł) był ślepy na jedno oko, głuchy na jedno ucho i miał chorobę skóry (leczyliśmy go). Nie było żadnych problemów, dopóki moja babcia nie powiedziała że pies nie ma gdzie biegać. I wiecie gdzie go wypuszczała? Na drogę! To, że to jest wieś nie oznacza że od razu nie ma ruchu na ulicy, wprost jest straszny. Ona dobrze wiedziała co mu jest, ale i tak postawiła na swoje. Wypuściła go. Gdy wróciłam ze szkoły zobaczyłam że leże w budzie, myślałam że śpi, ale okazało się że go samochód zabił. Zapytałam co się stało (robotników) a oni że moja babcia go wypuściła, on pobiegł i jak przechodził przez ulicę to go samochód uderzył. I że ciągnął się przez 5 minut do naszego domu i jak go babcia zobaczyła to go wzięła 'za fraki' i wrzuciła d budy. Chcieli go od razu zakopać, ale powiedzieli żebym się pożegnała i woleli zostawić to nam. Do tego moja babcia na początku sie nie przyznała, dopiero pod koniec dnia. I wszystko powiedziała tak samo jak robotnicy.Czy można tak jakby powiedzieć?