Proszę o rozwinięte,uzasadnione odpowiedzi,ale nie wypisywanie bredni typu:"on się w niej napewno zakocha i będzie miał romans z nastolatką itp. itd." i nie snucie wywodów na trmat dalszego rozwoju fabuły,jak to zrobił kiedyś jeden z użytkowników.Dziękuję. "Wiem,że prosiłem o dużo,zbyt wiele.Próbowałem być silny,założyć rodzinę,ale życie dzielę między fortepian,a walkę z czarnymi myślami.Na płycie dołączam dwa utwory.Jeden napisałem dla Ciebie.Nosi tytuł:"How far can you flay ?".Całe życie zadawałem sobie to pytanie:Jak daleko polecę ? Co nas powstrzymuje ?"-Luca Flores Stoję na moście,ponad autostradą. Pode mną rozciąga się ulica, a nade mną szare, zachmurzone niebo. Podciągam mankiet szarej marynarki,zerkam na zegarek. Najrozsądniej będzie skoczyć za trzy minuty. To będzie taka urocza data. Jedenasty listopada, godzina jedenasta jedenaście. Może chociaż z tego powodu ktoś mnie zapamięta. Skoro moje życie było nudne i bezwartościowe,to śmierć musi być spektakularna.Odwracam się w drugą stronę, wychylam przez barierkę. Widzę pędzące auta, rozmazujące się w barwne smugi, mknące w nieznanym mi kierunku. Grzmi, wielkie krople deszczu spadają na mnie, na wiadukt i na auta. To jeszcze lepiej ! Będzie bardziej dramatycznie ! Odchylam w tył głowę, nabieram powietrza. Muszę dobrze przygotować się do skoku. Wydaje mi się,że słyszę kroki. Ale może to tylko deszcz uderza o blachę.- Co pan wyprawia ? Oszalał pan ?-słyszę.Stoi obok mnie dziewczyna.Na oko szesnastoletnia,czyli młodsza ode mnie o dwadzieścia lat.Ma wściekle różowe włosy,kolczyk w wardze i patrzy na mnie jak na psychopatę.- Nie powinnaś być w szkole ?-odszczekuję się, biorę kolejny głęboki oddech. Opiera ręce na biodrach i spogląda na mnie z politowaniem.- Jest pan beznadziejny. - wzdycha i wygładza swój czarny, sięgający ziemi płaszcz.- Nie ja. To moje życie jest beznadziejne. - odpowiadam. Podchodzi do mnie,stukając obcasami czarnych, lakierowanych kozaków. Opiera dłonie na barierce i wychyla się.- Hej ! - krzyczy.Jestem zszokowany.Spoglądam niecierpliwie na zegarek.Już przekroczyłem moją godzinę.Nie mogę czekać kolejnego miesiąca,dnia i godziny.Nie mogę czekać ani minuty dłużej ! - Co robisz ? - pytam.- A pan ?-odwraca się w moją stronę.- Planowałem . . . Skoczyć.- Chce się pan zabić ? Skacząc z wiaduktu na autostradę ? Ciekawe. W sumie . . . Niech pan skacze,to nie moje życie i nie moja sprawa.Jak już się pan zabije, to ja zadzwonię na policję i będę o tym opowiadać we wszystkich wiadomościach.Czekam.Niech pan skacze.-mówi.Zastanawiam się,dlaczego wdaję się z nią w dyskusje. Porywisty wiatr rozwiewa jej kolorowe włosy. Zaciskam palce, przyglądam jej się. Przez to głupie gadanie opuszcza mnie pewność. Czy napewno chcę skoczyć ? A co z korporacją ? Upadnie beze mnie. - Jak masz na imię ? - pytam. Głośno wypuszczam powietrze.- Candice. -odpowiada nastolatka, oglądając swoje czarne paznokcie.- Candice, spadaj ! Stoisz mi na przeszkodzie !-oświadczam. Ale ona nie rusza się ani o krok. Stoi ze skrzyżowanymi nogami i obserwuje mnie z łobuzerskim, pewnym siebie uśmiechem.-Skacze pan ?-pyta.Jestem wściekły.Moja pewność i ulga,że wreszcie ze sobą skończę ustępują miejsca irytacji i złości.-Odejdź stąd.Wracaj do szkoły.-mówię.Jestem rozczarowany tą sytuacją.Miałem skoczyć kilka minut temu.Miałem być sam,spokojny i nikt nie miał mi przeszkadzać.-Nie chodzę do szkoły od dwóch lat.Jak się pan właściwie nazywa ?-przechyla głowę.Spoglądam w niebo.Krople deszczu uderzają w moją twarz.-Co to ma właściwie do rzeczy ?-pytam,nadal nie spuszczając wzroku z ciemnych chmur.-Zwyczajnie pytam.-wzrusza ramionami.-Ile masz lat,Candice ?-splatam dłonie za plecami.-A co to ma do rzeczy ?-spogląda na mnie wyzywająco.Przeczesuję nerwowo palcami włosy.Jest wredna i wygadana,a ja szczerze mam jej dość.Odwracam się i idę w dół wiaduktu,by wrócić na chodnik i pojechać takstówką do domu.Słyszę za sobą jej kroki i stukanie obcasów.-Dlaczego za mną idziesz ?-pytam.-Ma pan manię ? Nie idę za panem ! Schodzę z wiaduktu.Mam tu sterczeć sama,jak pan i gapić się w niebo ? Nie jestem aż tak głupia.-odpowiada Candice i wsuwa ręce do kieszeni.Mokre od deszczu pasma oblepiają jej czoło.Rzucam jej urażone spojrzenie i odchodzę.Po upływie kolejnych minut spędzonych na deszczu udaje mi się złapać taksówkę.Wskakuję do przytulnego,ciepłego auta i podaję adres.Dopiero teraz dociera do mnie,że Candice przeszkodziła mi w realizacji najambitniejszego planu mojego życia.Po raz pierwszy wykazałem się twórczym zapałem.Sam wymyśliłem scenariusz swojej śmierci,a ona to zniszczyła.Mogę chyba nawet stwierdzić,że jestem obrażony.Spoglądam w okno i obserwuję mijane budynki i mijanych ludzi,próbujących uciec przed ulewą.Wysiadam przed swoim blokiem,rzucam kierowcy banknot i prędko wbiegam do budynku.I tak jestem kompletnie mokry,przemarznięty i czuję się beznadziejnie.Wchodzę do mieszkania.Jest maleńkie,idealnie posprzątane i kompletnie puste.W moim życiu panują pustka i samotność.Mama zaćpała się,jak miała tyle lat,co ja dziś.Zrobiła to celowo,bo już nie mogła dłużej żyć z ojcem.Zawsze prosiłem ją,żeby gdzieś to zgłosiła,żeby od niego odeszła,ale ona cierpliwie to znosiła.W końcu pękła . . . Odkąd pamiętam ojciec bił mnie i mamę.O to,że obrus był krzywo ułożony,o to,że nie pościeliłem starannie łóżka.Pamiętam,jak chwycił mnie za włosy i rzucił mną o ścianę,pamiętam,jak wrzeszczał na mamę,że ją zabije i przypalił jej policzek papierosem,pamiętam,jak bił mnie wieszakiem,a w mamę rzucał talerzami . . . Zawsze powtarzałem sobie,że nie będę taki jak on,że zdobędę wykształcenie i zrobię karierę.Wyjechałem z rodzinnego domu pod pretekstem studiów,a tak naprawdę uciekłem z piekła.Odwieszam mokry i płaszcz i idę do łazienki.Wchodzę pod prysznic i opierając głowę o kafelki wpatruję się w ćmę krążącą pod sufitem.Zakręcam wodę.Stoję w zimnie,w ciszy i wsłuchuję się w swój wewnętrzny głos.A raczej próbuję go usłyszeć,ale nic mi się nie udaje . . . Uderzam pięścią w kafelki i wychodzę z kabiny.Ubieram się i jak co wieczór siadam sam,przed telewizorem z filiżanką kawy w ręku.Zastanawiam się nadal,dlaczego nie skoczyłem.Co mnie powstrzymało ? Wpatruję się tępo w ekran na którym jakaś smukła,ruda dziewczyna zachwala zalety twarogu wyprodukowanego gdzieś tam,gdzie płynie najświeższe mleko.Jestem smutny.Tego też nie rozumiem.Dlaczego ? Mam dobrą pracę,wykształcenie,własne mieszkanie.A jednak czegoś mi brakuje.Nie mam się nawet do kogo odezwać.Nie licząc zdawkowego,znudzonego "cześć" rzuconego przez koleżankę z pracy nikt ze mną nie rozmawia.I jeszcze jedno pytanie.Czy ten cytat na początku pasuje do fragmentu ?