Nie wiem za bardzo, jak to najprościej ująć i skrócić, żeby nie pisać poematu na 10 stron. Mam 22 lata, studiuję, mam zainteresowania. Niestety od wielu lat (bo aż od 8) towarzyszy mi okropne uczucie samotności. W latach szkolnych było najgorzej, bo nie miałam nawet znajomych, nikt nie pamiętał o moich urodzinach. Bardzo chciałam mieć chłopaka. Mieszkałam w małym mieście, w gimnazjum mały wybór chłopaków, poza tym za wcześnie na chłopaka, ale powtarzałam sobie, że w liceum będzie lepiej. W liceum 80% osób to z mojego gimnazjum, prawie wszystkich znałam, więc nie poznałam nikogo nowego.Okres szkoły wspominam źle, bo nie miałam żadnych bliskich znajomych. Nie chciałam atencji, wystarczyłaby ze 2-3 osobowa paczka, z którą mogłabym spędzać czas, a tymczasem kilkunastoletnia ja nie chciała wakacji, bo wiedziałam, że nie będę miała nic do roboty prócz komputera, telewizji i książek. Co prawda rodzice dbali o mój samorozwój, od najmłodszych lat chodziłam na języki obce i trenowałam siatkówkę, ale problem był taki, że od języków miałam jedną nauczycielkę, na siatkówce składy często się zmieniały, bo to tylko gra rekreacyjna, poza tym nikt tam nie wchodził w większe znajomości, tylko wszystko na zasadzie "cześć" i tyle. I cały czas rutyna: szkoła, komputer, zajęcia dodatkowe. Tak szybko mi ten czas zleciał, z lat licealnych pamiętam tylko to. Podczas wakacji potrafiłam tylko 2 razy wyskoczyć do kina z jedną koleżanką, na moją propozycję. Mnie samej nikt nie wyciągał z domu.Z samotności nawet dostałam depresji i to takiej poważnej: nie miałam siły wstać, nie widziałam nadziei na lepsze jutro, nie chciało mi się nawet organizować 18 urodzin dla rodziny.Bardzo chciałam mieć chłopaka w tamtym okresie czasu, to było jedno z moich największych marzeń.Poszłam na studia. Było super na początku, poznałam mnóstwo osób, umawiałam się z chłopakami, ale niestety nic nie wyszło. Co prawda było ze 3, którzy się we mnie kochali, ale ja się zakochałam w innym, który za to nie zwracał na mnie uwagi, bo był już zajęty.Zyskałam sporo znajomych, ludzie mnie lubią, nie powiem, ale brakuje mi nadal bliskich przyjaciół. Takich z którymi przysłowiowo "można konie kraść".Wychowałam się w takiej rodzinie, gdzie rodzice nie mają zbyt wielu znajomych, przyjaciół w ogóle, ale mama z tatą są dla siebie przyjaciółmi, dobrze się dogadują, kochają się. Mama sama powtarzała, że koleżanki odejdą, mąż zostanieI ja się w pełni zgadzam, bo odpowiedni partner nie będzie tylko od seksu, ale będzie wspierał, kochał, troszczył się. Jestem trochę leniwa, średnio gotuję, ale jestem bardzo troskliwą osobą (martwię się o bliskich), mam dystans do siebie, poczucie humoru. Zakochałam się kilka miesięcy temu w chłopaku. Niestety nie był zainteresowany. Kolejna porażka na tle uczuciowym, mimo że myślałam, że to jednak wyjdzie.Jestem zadbana, ludzie mówią, że ładna, nie ukrywam, że podobam się chłopakom, daję szansę, jak ktoś chce się umówić, staram się nie wybrzydzać i chociaż z raz spotkać nawet żeby spróbować, ale większość z nich chce się tylko ze mną przespać. To bardzo boli, bo mają mnie gdzieś jako osobę, chcą tylko dostać się do mojego tyłkaNie idealizuję związków, wiem, że bywa różnie, ale samotność potrafi być okrutna. Codziennie lub co 2 dzień dzwonię do rodziców, żeby opowiedzieć o swoim dniu, wygadać się i spytać co u nich, bo nie mogę zadzwonić tak jak moja np. współlokatorka do swojego chłopaka (a ta potrafi z nim gadać kilka godzin dziennie)Zazdroszczę takim ludziom. Jedna dziewczyna w internecie napisała coś bardzo trafnego jakiś czas temu, że jak człowiek długi czas jest sam, to potem wypiera z siebie poczucie miłości, robi się twardy jak skała. I niestety widzę po sobie, że z roku na rok staję się coraz mniej uczuciowa, coraz mniej chętnie się umawiam z facetami. Tak jak pisałam wcześniej- miałam toksycznych znajomych w latach szkolnych: byli niemili, chamscy, nie zapraszali mnie na swoje urodziny. Na studiach pomagałam rok temu jednej koleżance w projekcie z przedmiotu, z którego ja byłam trochę lepsza. Podziękowała mi, kupiła czekoladę. Powiedziała mi, że nie rozumie, dlaczego ja byłam tak zdziwiona, zacytuję:"Dlaczego ty jesteś zdziwiona, że ktoś jest dla ciebie miły?". I to samo mam z chłopakami: nie wyszło mi ani razu, a kilkukrotnie ktoś mi się podobał. Ten ostatni, który mi się podobał, opisany wyżej, ja przejęłam nawet inicjatywę, bo to był nieśmiały chłopak, ale bardzo mi się podobał. I owszem, bardzo mnie lubił, ale jako koleżankę. Przeżyłam ten fakt, ale no dałam sobie spokój, jednak tak jak mówię- dla mnie to zdziwienie, że ktoś może mnie lubić. Nawet jak ktoś odwzajemni za jakiś czas uczucia, to ja będę zdziwiona, że ktoś może mnie kochać. Ktoś prócz rodziców, że komuś może na mnie zależeć, bo jak dotąd wszyscy, którzy mi się podobali mieli mnie gdzieś.Jak się zakochałam w tym ostatnim chłopaku nagle stałam się radosna, optymistycznie patrzyłam na świat, miałam ochotę latać, a jak dotarło do mnie, że on mnie nie chce to wróciłam znowu do swojego stanu robienia dobrej miny do złej gryCo zrobić? Czuję się źle bez chłopaka. Powiedzmy sobie szczerze- mało kto jest ze swoją 1 miłością do końca życia. Jak ktoś miał nawet 1 chłopaka/dziewczynę w liceum to zawsze jest to jakieś doświadczenie, a ja nie jestem nauczona bliskości.Mam koleżankę, która ma 20 lat. Jej starsza siostra jest w moim wieku. Jest zaręczona ze swoim chłopakiem- wyjechali na majówkę do Grecji, on się jej oświadczył w rocznicę ich związku, teraz są w trakcie szukania sali, sukni.Nie ukrywam, że jest to też moje ciche marzenie. Nie potrzebuję drogiego wesela na 250 osób, nie potrzebuję oświadczyn w Grecji. Chciałabym mieć partnera i być szczęśliwa. Z boku widać, czy ktoś jest szczęśliwy czy nie i tylko udaje. Już nie mogę słuchać, jak ta siostra koleżanki przygotowuje się do tego ślubu, bo na prawdę zazdroszczę.Moja mama wyszła za mąż w wieku 25 lat. To tak nie za wcześnie i nie za późno. Ja już nie mam nawet cienia szansy na wyjście za mąż w tym wieku, bo już bym musiała mieć chłopakaMoi rodzice nigdy nie naciskali na chłopaka, jednak ostatni rok na studiach był wyjątkowo ciężki- mnóstwo nauki, trochę problemów. Rodzice przyjechali z daleka do mojego miasta studenckiego, bo zauważyli, że jestem bardzo smutna. Porozmawiali ze mną i mama sama rzekła:"Och córcia, ty powinnaś mieć jakiegoś fajnego chłopaka, który by cię wspierał a nie my, stare dziadki". Chyba widzą, że nie do końca dobrze mi samej. Zaznaczam też, że nie jestem desperatkąCo zrobić?