"Przejdę od razu do rzeczy: w ciągu maksymalnie dziesięciu dni umrę. Po latach walki jestem wyczerpana. Przestałam jeść i pić, a po wielu dyskusjach i ocenach, pozwolono mi odejść, ponieważ moje cierpienie jest nie do zniesienia" - napisała w ubiegłym tygodniu na Instagramie.Pytanie moje dotyczy eutanazji. W sytuacjach ciężkich schorzeń/cierpienia, zgoda na "śmierć na życzenie" ma większa przychylność społeczną. Mimo to, słysząc to w wiadomościach doznałem małego wstrząsu. Młoda osoba, która mogła żyć - miała (lub mogła mieć) całe życie przed sobą. Czy tak musiało się stać?