Sytuacja wygląda tak, że staramy się teraz o dziecko i od kiedy zauważyłam te "dziwne" zmiany w swoim organizmie, nie mogę przestać o tym myśleć, dlatego przychodzę do Was :D Ostatnią miesiączkę miałąm 21 marca. Cykle mam nieco dłuższe niż standardowe, trwają przeważnie 34-35 dni, ale to też żadna reguła, bo są nieregularne. Stosujemy NPR, więc mierzę sobie temperaturę śluzówki, m.in. dzięki temu wiem, kiedy pojawi się okres i kiedy mam dni płodne. Skok temp. miałam 8 kwietnia, co znaczy, ze 7 prawdopodobnie wystąpiła owulacja, a wtedy doszło też do stosunku. Okres dostawałam zawsze nie później niż 16 dni po skoku temp, a więc termin ten minął we wtorek, a miesiączki nie ma. We wtorek zrobiłam też test (Vitam) z pierwszego porannego moczu i wyszedł od negatywny, więc uznałam, że nie mogę być w ciąży i na dniach dostanę okres. Wczoraj zauważyłam na bieliźnie brązową plamę. Myślałam, że to zbliżająca się miesiączka i zaraz będzie bardziej obfite - myliłam się, bo oprócz tej jednej brązowej plamy nie pojawiło się nic. Może to było plamienie implantacyjne ? Ale wydawało mi się, że ono jest raczej bardziej obfite. Dodatkowo moja temp. ostatnio "zwariowała" :D Temp. mierzę od listopada w każdym cyklu. Zawsze pod koniec cyklu utrzymywała się na tym samym poziomie do końca lub spadała w dniu, w którym pojawiała się miesiączka. A teraz wygląda to tak: po skoku temp. od 8 kwietnia do 2i kwietnia wahała się od 36.58 do 36.68, a 21 kwietnia skoczyła do 36,8, kolejnego dnia była identyczna, potem do spadła do "normalnej wartości" - 36,58, a dziś 36.7. Wiem, że opis jest długi, ale mam nadzieję, że spotkam tu jakąś doświadczoną duszyczkę, która mi doradzi ;) Może test był zrobiony zbyt wcześnie? Może któraś z Was też mierzyła temp. i miała podobne odczucia? Staram się o tym nie myśleć, ale nardzo chcę dziecka i to nie daje mi spokoju... Z góry dziękuję za mądre odpowiedzi :)