Tyle się mówi o placach nauczycieli, nawet sam miałem ugruntowane zdanie na ten temat. Ale po którejś awanturze na pytamy postanowiłem zgłębić temat. Poszperałem, popytałem i dochodzę do ciekawych wniosków. Wina nie tyle leży w wysokości płac, co w równym traktowaniu pedagogów oraz w przepisach z czasów PRL. Jednym z ciekawszych spostrzeżeń jest że nauczyciele na wsiach prawie wogole nie strajkuja, a wręcz przeciwnie siedzą cicho żeby się nie wyróżniać. Wynika to z starych przepisów wywodzących się jeszcze z komuny, a dajacych pewne przywileje. I tym sposobem nauczyciel w warszawie teoretycznie ma podobną pensje co ten w wypizdówku. Chociaż nie trzeba nikomu tłumaczyć o ile wieksze są koszty utrzymania w stolicy, to jednak na większość dodatków może liczyć tylko ten na wsi jak np dodatek wiejski. Druga sprawa rotacja nauczycieli, na wiosce często curka zajmuje miejsce matki bądź sasiadka kończy szkołe i pracuje w miejscowej. Tworzy się hermetyczny system gdzie wpuszcza się obcych tylko w konieczności. A w wielkim mieście sytuacja o wiele gorsza kilka osób na jedno stanowisko, a za tym krótkie umowy i wypad. I jak nauczyciel ma nabić staż żeby zacząć korzystać z przywilejów?