Nie wiem, w sumie to mogłabym zostać muzykiem, serio bym się za to wzięła (brzmi idiotycznie, ironicznie i gimbusiowato, nie taki był zamysł). Kocham muzykę, chcę komponować i generalnie grać. Natomiast wszyscy wiemy jak wtedy skończę - cudem na weselach, jeśli odpuszczę sobie moje ambitne plany co do soczystych solówek i kompozycji na miarę wirtuozerii, lub pod mostem jak sobie nie odpuszczę. Co robić? Iść za głosem wszystkich innych, skończyć dobry kierunek, mieć dobrą pracę, żyć na poziomie, ale gdzieś mając do siebie ogromny żal i tęsknotę? Czy iść za tym jakże poetyckim „głosem serca” i kształcić się w tym co kocham?