Jeden typ zaproponował mi, że mogę się mu wygadać i to było miłe ale miłe gesty nie robią na mnie wrażenia tak jak kiedyś. W sumie to moje odczucia są takie wyblakłe i odczuwam je tak do 50%. Tak to by określiła. I chyba właśnie dlatego nie boję się teraz aż tak zbliżenia do kogoś. Bo wiem, że jestem odporna. Mało, który facet ma wdzięk a nawet jak ma to i tak przysłowiowo wywracam oczami na to, świadoma, że to bajer. Nigdy nie zaczęłam takiego prawdziwego, normalnego związku a już czuję się wypalona. Dlatego trochę mi brakuje tej naiwności i niewinności sprzed 10 lat. Miłość bardzo nisko spadła na liście moich wartości a tym bardziej priorytetów. Jestem świadoma, że wiele związków wynika ze strachu przed samotnością albo atrakcyjności fizycznej. Wiem, że związki w tych czasach mogą być płytkie i być okresem przejściowym. Kiedyś bardziej wierzyłam w trwałość i wartościowość ludzkich uczuć. Teraz to mi się widzi jako okresowe przeziębienie. Przychodzi i mija. Tym bardziej, że kobiety dośpiewują sobie wyjątkowość związków a mężczyźni wyjątkowość ich partnerek. Nie wiem co może teraz ludzi trzymać ze sobą prócz kasy i strachu przed samotnością.