Jeszcze niedawno buty były butami. Nie było żadnych wyznaczników, nikt nie uważał, że obuwie może być nowym kreatorem mody na tyle, że większość nabywanych ostatnio butów ogranicza się do dwóch marek. Idę ulicą i widzę stado gimnazjalistek. Gimnazjalistek idących dumnie ze schowanymi w swoim obuwiu stopach. Idą tak dumnie dlatego, że te buty to nic innego jak Airmaxy i Vansy. Co niektóre osobniki stadka, wyróżniające się nieudolną oryginalnością nosiły Conversy. Dlaczego? Przecież można mieć swój styl, być jedynym w swoim rodzaju. "Mama kupiła mi Vansy! Wszystkie koleżanki je mają, wreszcie mam je i ja!" - taką rozmowę usłyszałem idąc sobie spokojnie chodnikiem przed dwiema przyjaciółkami w wieku pokwitania. Czy te buty to jakiś dar Boży, czy inna manna z nieba? Gusta gustami. O gustach się nie dyskutuje, ale nie oszukujmy się. Airmaxy są brzydkie. Jest to obuwie sportowe. Rozumiem, dobre buty do biegania dla sportowców. Ale po jakiego grzyba takie buty są potrzebne gimnazjalistce, która nawet biegać nie umie, bo albo jest upita Frugo, albo naćpana żelkami? Vansy używa się do jazdy na deskorolce. Te buty kosztują kosmiczne pieniądze, a i tak nie są używane w taki sposób, w jaki zostały zaprojektowane i wyprodukowane. Przecież do chodzenia do szkoły są inne równie kolorowe i ładniejsze ,ale i tańsze buty, które zostały zaprojektowane w celu chodzenia. Jeśli tak nie jest to jutro idę w miasto w piance do nurkowania. A wszystko to dla słogu