Mam 15 lat i okropnie seplenię. Zwłaszcza głoski "s", "z", "c". Wielokrotnie słyszałam różne komentarze na ten temat, zazwyczaj przykre. Tak się tym zdołowałam, że odechciało mi się mówić, więc mówię niewiele. Bardzo mnie to zamknęło, przez co zamiast walczyć o swoje marzenia, zwyczajnie się poddałam. Teraz będę wybierała szkołę średnią. I tu jest problem, bo widzę te wszystkie klasy humanistyczno-dziennikarskie, społeczno-prawnicze, które mnie interesują, ale mam świadomość, że nici z tego, bo nawet jeżeli mnie przyjmą, to na dobrą sprawę na darmo tam pójdę, bo pracy przez tę ułomność nie znajdę w tym kierunku. Jeżeli w ogóle jakąś znajdę, bo wiadomo, że teraz jest dużo chętnych, a mało miejsc. Wiadomo, że pracodawca wybierze kandydata który mówi normalnie. W sumie to wina mojej matki, bo doskonale wiedziała, że mam wadę wymowy, ale do logopedy nie chodziła ze mną. W przedszkolu tylko chodziłam, ale jak widać nie pomogło. Ćwiczę sama w domu, ale pomaga niewiele, jeżeli w ogóle. Nie wiem, kiedy mówię dobrze (pewnie nigdy). Sytuację pogarsza fakt, że moja matka twierdzi, że ona nie słyszy mojego seplenienia. Jasne... Każdy jej mówi, że mam wadę wymowy, ale ona jest głucha. Wygodne to dla niej. Ale ona nie wie, co to znaczy mówić "inaczej". Wstyd się gdziekolwiek odezwać. Nienawidzę rozmawiać z ludźmi, zwłaszcza na ulicy, gdzie inni, obcy mnie słyszą. Często ucinam rozmowy, wychodząc na totalnego gbura... Pomijając fakt, że wchodząc w nowe środowisko mam takiego pietra, że muszę łykać tabletki uspokajające. Tak było, gdy szłam do gimnazjum. Bałam się, że będę kozłem ofiarnym przez moją wadę. Tutaj akurat się to nie sprawdziło, ale w szkole średniej, kto wie... Nie wiem kompletnie co robić, bo w każdym aspekcie życia ta ułomność mi przeszkadza... Mimo, że ćwiczę codziennie pół godziny + dodatkowo czytam na głos nie daję rady. I wiem, że już nigdy mówić normalnie nie będę - ta myśl mnie dobija. Za późno, jest zdecydowanie za późno żeby poprawić mowę. Do logopedy na razie nie mogę pójść, bo matka nie chce iść prywatnie (szkoda jej pieniędzy), a w przychodni byłam raz u logopedy i każda wizyta kończyła się półgodzinnym płaczem. Wychodząc od tej jędzy widziałam, jak ludzie się ze mnie śmieją. Na dodatek sama ona wydawała się być rozbawiona mną i moją wadą. To była jakaś masakra. Przez to mam cholerny uraz do logopedów i nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zdecyduję się pójść. Z drugiej strony wiem, że sama raczej niewiele zdziałam z tym moim językiem, więc wizyta jest konieczna.