Wiem, że to banalna historia i było już mnóstwo takich idiotek jak ja, ale jednak muszę się kogoś poradzić, a nie mogę tego nikomu powiedzieć.Od ponad 3 miesięcy chodzę z głową w chmurach z powodu doktoranta, który prowadzi ze mną zajęcia. Jest piekielnie inteligenty, ma fantastyczne poczucie humoru i do tego jest całkiem przystojny. Owszem, potrafi mnie czasami mocno wkurzyć, ale na tym też cały jego urok polega. Latam do niego na konsultacje, zadaję pytania, kłócę się z nim bez przerwy (oczywiście mam na myśli sprzeczki merytoryczne) i nie mogę się opanować, żeby mu swojej sympatii nie okazywać.Wydaję mi się, że on mnie lubi (gdyby mnie nie lubił to by ze mną tak długo nie wytrzymał ;) ) i na pewno wiem, że uważa mnie za osobę inteligentną (sam mi to powiedział), ale czy coś jeszcze myśli na mój temat to nie wiem. Tak prywatnie rozmawialiśmy krótko parę razy.Teraz pytanie - za 2 tygodnie kończymy wspólne zajęcia i zastanawiam się, czy wypada iść do niego i zaproponować jakieś prywatne spotkanie. Czy mam próbować rozwinąć tę znajomość, czy sobie odpuścić?Dodam, że różnica wieku pomiędzy nami wynosi jakieś 6-7 lat. On nie jest żonaty, choć nie wykluczam, że może mieć dziewczynę.