Pytanie zainspirowane mądrym inaczej "panem doktorem", u którego ostatnio była z przeziębieniem (tak, zwykłym przeziębieniem) moja babcia.Lekarz rodzinny.Babcia je dużo owoców i warzyw, nie je czerwonego mięsa i nabiału (nietolerancja laktozy), je rozsądnie, sporo owoców i warzyw, mało słodyczy itp. Lekarz jej mówi, że na takiej diecie długo nie pociągnie, bo odporność daje MIENSO, a warzywkami to się może koń najeść, a nie człowiek.Więc, jak spada odporność, to jakie znowu witaminy w diecie? Wg tego lekarza: mięso, mięso, mięso, do tego Rutinoscorbin. Roślin jak najmniej (!), bo pryskane, OBNIŻAJĄ ODPORNOŚĆ i inne takie kwiatki, po których nie zdziwiłabym się, gdyby powiedział, że szczepionki powodują autyzm.A ja na weekend przyjeżdżam do domu i się dziwię, czemu moja mama zaczyna robić jakieś dziwne podchody, żebym zjadła mięso (typu chowanie malutkich kawałeczków w środku jedzenia-już nie będę mówić, jakie to szczeniackie zachowanie) i ogólnie zaczyna się wojna o jedzenie. No jak to usłyszałam, to przestałam się dziwić.Ja kiedyś też na podobnego (przepraszam, inaczej tego nie nazwę)debila trafiłam, więc oni serio chyba nie są aż tak rzadcy.Nie wiem, czy naprawdę lekarze nie potrafią zrozumieć, że dla wielu osób są jakimś tam autorytetem i że w związku z tym nie powinni wypowiadać się na tematy, na których się nie znają? Potem trudno się dziwić, że ludzie tracą zaufanie do lekarzy na rzecz jakichś znachorów itp.