Dajmy np. wyobrażanie sobie morderstwa czy samobójstwa. Spowiadamy się z tego. Czujemy chwilową ulgę. I co dalej? Takie myśli pewnie powrócą. Załóżmy, że nie idziemy do psychologa czy coś. Mamy się znowu spowiadać? Ok. Idziemy drugi raz. Ale później? Trzeci, czwarty raz, opieramy się na spowiedzi, która daje nam chwilową ulgę, ale tak naprawdę jest coraz gorzej. Powinniśmy zastanowić się, co jest przyczyną takich myśli, żeby móc ich unikać, żeby przestać grzeszyć. Ale żeby dotrzeć do źródła takich myśli, musimy poświęcić im więcej uwagi, co znów naraża nas na grzech. Czyli co, popełnić grzech, aby z grzechem walczyć? Powinniśmy zwrócić się do Boga. Ale przecież spowiedź nie pomogła. Modlitwa jako lek na zaburzenia psychiczne? Nie sprawdziła się. Poprawcie mnie, jeśli gdzieś się mylę, bo myślenie dzisiaj nie idzie mi najlepiej xDDobra, wracając do pytania. Spowiedź: leczenie choroby czy łagodzenie objawów?